Cud uzdrowienia Marii Emilii Santos za przyczyną Fatimskich Pastuszków - 20 lutego 1989 roku, w dzień rocznicy śmierci Hiacynty

 13 maja 2020 - 20 rocznica beatyfikacji Fatimskich Pastuszków.

 

Maria Emilia Santos, kobieta, której uzdrowienie zostało uznane za cud uzyskany za wstawiennictwem Franciszka i Hiacynty Marto. Jest osobą bardzo nieśmiała, nie lubi spotykać się z obcymi. Żyje w instytucie, w którym ją leczono w czasie choroby w Leirii (Portugala). Kiedy jej wyzdrowienie zostało uznane za cud przez władze kościelne, Emilia była dosłownie obiegana przez dziennikarzy, którzy chcieli opisać jej historię. Początkowo rozmawiała ze wszystkimi, ponieważ uważała za swój obowiązek dawanie świadectwa o otrzymanej łasce. Czytając później gazety, zobaczyła, że wiele jej stwierdzeń zostało wypaczonych. Było jej bardzo przykro z tego powodu i od tej pory nie chciała już rozmawiać z prasą.

 

Dzięki pomocy o. Jose dos Santos Valinho, salezjanina i siostrzeńca Siostry Łucji, włoskim dziennikarzom Renzo i Roberto Allegri, którzy przybyli do Fatimy z racji ogłoszenia daty beatyfikacji Fatimskich Pastuszków, udało się spotkać z Marią Emilią Santos w Leirii. W czasie rozmowy, w następujący sposób, przedstawiła okoliczności cudownego uzdrowienia.

 

Moje uzdrowienie dokonało się 20 lutego 1989 roku, w dzień rocznicy śmierci Hiacynty – tłumaczy Emilia, chcąc nadać znaczenie również temu szczególnemu zbiegowi okoliczności.

Uśmiecha się ponownie, po czym zaczyna opowiadać.

Przeciwnie do zewnętrznego wyglądu, jej głos jest pełen energii, raz po raz łamiący się ze wzruszenia.

- Leżałam sparaliżowana w łóżku przez dwadzieścia dwa lata. Mój kręgosłup uległ zwapnieniu i nie byłam w stanie wykonać żadnego ruchu. Stopy miałam zesztywniałe i pokrzywione. Wykręciły się wręcz do tyłu. Leczyłam się wszystkimi możliwymi środkami i spędziłam nawet osiem lat w szpitalu. W końcu jednak wypisano mnie i uznano za nieuleczalnie chorą. Z tego względu przywieziono mnie do tego instytutu opiekującego się chronicznie chorymi. Pewnego dnia odwiedził mnie ojciec Antunes, który pracuje w sanktuarium w Fatimie. Powiedział mi, że odbywają się tam rekolekcje i zapytał, czy nie chciałabym w nich uczestniczyć.

- Chętnie – odpowiedziałam – ale co mogę zrobić w moim stanie? Nie dam rady wykonać żadnego ruchu.

- Nie przejmuj się – powiedział mi. – Zawieziemy cię na noszach i zawsze ktoś będzie się tobą opiekował, tak jak tutaj.

W ten sposób pojechałam na rekolekcje do Fatimy. Głoszący je kapłan stale mówił o Franciszku i Hiacyncie, o objawieniach Matki Bożej. I tak powoli przekonałam się, że może ta dwójka dzieci jest w stanie mi pomóc. To znaczy mogą dać mi łaskę uzdrowienia.

 

- Wydawało mi się jednak – opowiada dalej Maria Emilia -że doznanie uzdrowienia jest czymś zbyt wielkim dla mnie. Byłam przekonana, że nie zasługuję na nie. Zaczęłam więc modlić się, prosząc Hiacyntę i Franciszka o łaskę, bym mogła przynajmniej siedzieć na łóżku, zmniejszając w ten sposób ciężar pracy i kłopot osobom, które się mną opiekowały.

-I co się wydarzyło? – pytamy z zaciekawieniem.

- Wróciłam do domu nadal jeszcze na noszach i w dalszym ciągu się modliłam. Po jakimś czasie moje modlitwy zostały wysłuchane. Pewnego ranka zauważyłam, że mogę poruszyć się w łóżku. Było to coś cudownego. Zdumiewającego. Po wielu latach, w czasie których musiałam bez przerwy leżeć nieruchomo, zaczęłam lekko zginać plecy aż do pozycji siedzącej. Zdawało mi się niemal, że śnię, było to coś tak nad-zwyczajnego. Nie mogłam wykonać żadnego innego ruchu, a moje nogi w dalszym ciągu pozostawały pokrzywione i ni nieczułe. Mimo wszystko była to niespodziewana i przeogromna poprawa. Byłam bardzo szczęśliwa. Po początkowym zaskoczeniu i radości zdałam sobie jednak sprawę, że w rzeczywistości nie uzyskałam tego, co najbardziej leżało mi na sercu, a mianowicie, aby nie być ciężarem dla osób mną się opiekujących. Choć mogłam siedzieć, musieli mnie myć, przebierać, obracać, podnosić, przenosić, ponieważ sama absolutnie nie byłam w stanie się ruszyć.

 

- Co pani wtedy zrobiła?

- Pozostałam w takim stanie przez następne dwa lata. Potem zaczęłam się modlić ponownie. Mówiłam Hiacyncie i Franciszkowi: obdarzyliście mnie łaską, o którą was prosiłam, ale nie uzyskałam tego, co zamierzałam. Chciałam nie być ciężarem dla opiekujących się mną, tymczasem mogę wprawdzie siedzieć, ale w dalszym ciągu jestem zależna we wszystkim od innych. Teraz proszę was, abym została uzdrowiona ze wszystkiego, abym mogła całkowicie sama o siebie zadbać bez potrzeby jakiejkolwiek opieki. Czułam w swoim sercu, że Hiacynta i Franciszek mogą udzielić mi również tej drugiej łaski. Zrozumiałam już, że prosząc ich z żarliwością i wiarą, można naprawdę otrzymać. Zaczęłam nowennę. A potem następną.

 

-I wtedy nastąpił cud?

Tak. Wieczorem 20 lutego 1989 roku leżałam w łóżku i modliłam się. Pamiętałam, że tego dnia była rocznica śmierci Hiacynty. 69 lat wcześniej, dokładnie 20 lutego, ona uleciała do nieba, będąc zaledwie dziesięcioletnim dzieckiem. Rozważałam o tym wydarzeniu, które wywoływało we mnie wzruszenie i jeszcze intensywniej się modliłam. W pewnej chwili usłyszałam jakby głos w moim wnętrzu: Wstań, wstań. Możesz to zrobić. Myślałam, że to jakaś autosugestia. Nikt nie mógł mówić w moim pokoju: byłam sama. Ale głos ten dał się słyszeć raz jeszcze w sposób wyraźny i jasny: Wstań, chodź, możesz to zrobić. A potem jakby jakaś tajemnicza siła zaczęła wypychać mnie z łóżka.

 

- Moje serce zalała przeogromna radość. Biło mocno. Zdawało się jakby lada chwila miało wyskoczyć mi z piersi. Uświadomiłam sobie, że to może być uzdrowienie, ale lękałam się jakby tej myśli o nowym cudzie. Przez chwilę pozostałam nieruchomo w łóżku, wsłuchując się w moje odczucia. Potem spróbowałam poruszyć nogą i zauważyłam, że mogę to uczynić. Spróbowałam poruszyć stopami i poczułam, że nie są już nienaturalnie wykręcone, lecz mogę nimi swobodnie poruszać. Podniecenie narastało, serce waliło młotem. Przez chwilę jeszcze pozostałam nieruchomo pod kołdrą, niedowierzając. Potem znów spróbowałam wykonać pewne ruchy. Rzeczywiście byłam w stanie to uczynić! Wtedy zebrałam się na odwagę i postanowiłam wstać. Wyciągnęłam nogi z łóżka i postawiłam stopy na ziemi. Stopy nie były już niewrażliwe. Byłam w stanie poczuć chłód podłogi, coś, co nie zdarzyło mi się od tylu lat. Podparłam się na rękach i stanęłam prosto. Stałam na nogach. Zrobiłam jeden krok, potem drugi. Nagłe poczułam, jak oczy zalewają mi łzy, bo zrozumiałam, że wreszcie mogę chodzić. Również mój kręgosłup na powrót stał się prosty. Czułam, że jest elastyczny i spróbowałam się zgiąć, co udało mi się doskonale. Zaczęłam chodzić szybkimi krokami, opuściłam mój pokój. Podeszłam do łóżka innej chorej, która mnie zobaczyła i natychmiast zrozumiała, co się stało. Zaczęła krzyczeć. Przybiegły pielęgniarki i zobaczyły, że byłam uzdrowiona.

 

-I co pani wtedy zrobiła?

Sama poszłam do dyrektorki, która leżała już w łóżku. Było to około godziny dziesiątej. Zapukałam do jej drzwi i powiedziałam jej, że mogę chodzić.

- Nie kłam – odpowiedziała.

Nie, chodzę, chodzę – powtarzałam – Hiacynta i Franciszek udzielili mi łaski.

Wstała i przyszła zobaczyć. Ona także zdumiała się.

 

Następnego dnia przyjechali lekarze, którzy przez lata mnie leczyli.

- Niemożliwe – powtarzali w kółko podczas badania. – Żadna ludzka moc nie mogła dokonać czegoś takiego.

Oczywiście – odpowiadałam. – Żadna ludzka moc, ale dla Boga nie ma nic niemożliwego.

 

Od tego dnia minęło dziesięć lat i w dalszym ciągu czuję się dobrze, mogę normalnie chodzić. Nie miałam żadnego bólu w plecach, stopach, nogach. Jakbym nigdy nie była chora. Maria Emila nie potrafi powstrzymać łez. Wstaje i prosi, byśmy poszli za nią do ogrodu. Idzie sprawnie, bez żadnego problemu. Widząc ją, nikomu na myśl by nie przyszło, że przez dwadzieścia dwa lata była całkowicie sparaliżowana i przykuta do łóżka.

 

Źródło:

Renzo Allegri i Roberto Allegri

REPORTAŻ Z FATIMY

Historia i cuda opowiedziane przez siostrzeńca Siostry Łucji

Wydawnictwo WAM Kraków 2003

 

POWRÓT