Chrześcijańskie miłosierdzie w Rodzinie Siostry Łucji. Postawa Matki.
Z tego co już tu napisałam i co jeszcze sobie przypomnę z tych lat, które miałam szczęście przeżyć u jej boku, widzimy jak wszystko wynika z jej naturalnego, prostego i skromnego działania. Podobnie jak z krystalicznie czystego źródła, wypływają strumienie, które zraszają i użyźniają ziemię.
W Piątym Wspomnieniu pisałam już o tym, że nasz dom był domem otwartym: wszyscy pukali do drzwi i wszystkim otwierano, z dobrą wolą ugoszczenia, usłużenia i niesienia pomocy.
Zdawało się, że Matka umie mówić tylko „tak”. Nikomu nie odmawiała swojej pomocy, kiedy ją o to proszono, a często dawała z siebie nawet więcej.
Opisane już sytuacje oraz te, które jeszcze będę wspominać z jej życia, pokażą nam jak wielki był jej duch poświęcenia i miłosierdzia, gorliwości i gotowości, aby służyć tym, którzy się do niej uciekali.
Opisałam już także w Piątym Wspomnieniu, jak moi rodzice dawali nie tylko jałmużnę, ale także nocleg wielu biednym, którzy o to prosili.
Pewnego dnia przyszła biedaczka, pochodząca z okolic Minde, prosząc o jałmużnę i nocleg. Matka przyjęła ją. Było z nią mała dziewczynka, bardzo brudna i w zniszczonym ubraniu.
Matka, kiedy zobaczyła dziewczynkę, powiedziała mojej siostrze Marii, żeby zagrzała wody, bo trzeba ją umyć, o sama szukała w ubraniach, z których już wyrosłam, rzeczy, w które można by było ją przebrać. Woda się grzała, o moja siostra zaprowadziła małą do komory koło kuchni. Stała tam kamienna wonna, w której się myliśmy, z czymś w rodzaju prysznica zrobionego z konewki. Kiedy nas namydlono, puszczano z konewki wodę, która obmywała nas od głowy do stóp.
[…] Dziewczynkę rozebrano i wsadzono do wonny, żeby ją umyć, ale kiedy tylko znalazło się w środku, zaczęło wrzeszczeć i usiłowała z niej wyskoczyć, tak, że musiała przyjść moja Matka i jej matko, żeby ją utrzymać w kąpieli. Ja bawiłam się na zewnątrz, na podwórku. Od czasu do czasu wchodziłam do domu, podchodziłam do drzwi komory i przyglądałam się, ale widząc trzy kobiety próbujące utrzymać wrzeszczącą dziewczynkę, uciekałam na zewnątrz. Wreszcie zdołały ją umyć, ubrać i uczesać, zawiązując jej na warkoczykach czerwone wstążki, które zwykle nosiłam – ale już wtedy nic nie było moje, tylko tego, który bardziej ode mnie potrzebował. Tak staram się postępować przez całe moje życie i tak będzie aż do końca. Pokładom ufność w Bogu: nie martwcie się o to w co macie się ubrać, albo co macie zjeść, bo wasz Ojciec, który jest w niebie wie czego potrzebujecie i troszczy się o was. Tą drogą, prowadziła mnie Matko, od pierwszych chwil mego życia. Już w kołysce dzieliłam się matczynym mlekiem z sierotką, która od urodzenia zostało bez matki i nigdy mi go nie brakowało, wychowałam się zdrowa i silna, bez żadnej choroby.
Święty papież Leon powiedział: „Niech nikt się nie obawia, że dobroczynność spowoduje brak środków, ponieważ życzliwość sama przez się jest wielkim bogactwem. A poza tym, nigdy owoców hojności nie brakuje tam, gdzie Chrystus żywi i jest żywiony. W tym wszystkim widać rękę bożą, która łamiąc chleb, sprawia, że rośnie, a dzieląc go- rozmnaża”.
Tymi skromnymi przemyśleniami, przerwałam to co opowiadałam o małej dziewczynce. Będę więc kontynuować.
Jak tylko ją ubrano, Matko zawołało mnie i powiedziała, żebyśmy poszły na dwór i pobawiły się, aż zawołają nas na wieczerzę. Wzięłam ją za rękę i zabrałam na klepisko. Usiadłyśmy na ziemi i zapytałam, czy umie grać w kamyki, ale powiedziała, że nie; czy umie tańczyć i śpiewać, powiedziała, że nie; czy umie się przeżegnać, powiedziała, że nie; czy umie Ojcze Nasz i Zdrowaś Mario – nie; czy kiedyś widziała lampy, które Matko Boża i Anioły zapalają i stawiają w oknach nieba, aby nas oświetlać, odpowiedziała, że nie.
- To twój tata nie uczy cię takich rzeczy?
- Nie.
- A co on robi?
- Mój tato – odpowiedziała – bardzo krzyczy, bije nos i zjada wszystko co doją mamie.
Wtedy przyszedł mój Ojciec:
- Popatrz no, jaką masz ładną koleżankę.
I przysiadł na siedziskach, które były wokół klepiska. Podbiegłam do niego i usiadłam mu na kolonach. Chciałam wziąć ze sobą dziewczynkę, ale ona, trochę speszona i nieśmiała, żachnęła się i nadal siedziało na ziemi, ze zwieszoną głową. Więc Ojciec podszedł do niej, przytulił ją i w końcu udało nam się ją podnieść z ziemi. Ojciec posadził nas, każdą na jednym swoim kolanie, i zaczęłam opowiadać Ojcu, że ona nic nie umie, nawet się przeżegnać. Wtedy przyszła Matko, żeby nas zawołać na wieczerzę. Poszliśmy. Matko posadziła dziewczynkę na ławeczce koło mnie, żeby zachęcić ją do jedzenia. Wkrótce ce przestała się wstydzić, opadła z niej nieśmiałość, śmiała się i bawiła. Spała razem z matką w tkalni, na materacach rozłożonych na podłodze, pod kocami, które moja Matko trzymała na takie okazje. Następnego dnia rano zjadły z nami śniadanie i pożegnały się, ale mała nie chciała iść. Uczepiła się mnie, mówiąc: nie chcę iść, nie pójdę! Dopiero, kiedy matko, wzięła ją za rękę i powiedziała, że jeśli zostanie znowu będą ją kąpać, zdołała zabrać dziewczynkę. Stałam z Matką na schodkach, prowadzących do domu od strony drogi, aż znikły za zakrętem drogi. Mała, od czasu do czasu, odwracała się, żeby pomachać ręką.
Wiele razy w życiu wspominałam to dziecko, myśląc jednocześnie o tylu innych, równie albo bardziej nieszczęśliwych, których Bóg nie obdarzył łaską przyjścia na świat w chrześcijańskich ogniskach domowych, nawet najuboższych, to bez znaczenia. To co ważne, to aby było obdarzone przez Boga darami wiary, nadziei i miłości, życia w pokoju, radości i pomyślności, w zrozumieniu, wyrozumiałości, wzajemnym przebaczeniu i wspomaganiu się w poszukiwaniu wspólnego dobra. Aby wszyscy starali się i pracowali wspólnie, tak żeby nikomu niczego nie brakowało. Zacytuję tu, co na ten temat mówi nam Św. Paweł: „Kto nie chce pracować, niech nie je”. A ja dodam: i niech nie pije, chyba że wodę, żeby nie umrzeć z pragnienia.