Przesłanie Papieskie w światłach różańca
Zwiastowanie
Życie Ojca Świętego Jana Pawła II, wypełnione po brzegi apostolskim trudem, raz po raz było przerywane ciszą. Nagle, wśród otaczającego go zgiełku, Papież opuszczał świat, zamykał się w izdebce swego serca, spotykał się z Bogiem. Wchodził coraz głębiej w mistyczne zjednoczenie. Był sam na sam z Panem. Jak Matka Najświętsza w Nazarecie otwierał się na Boga. I jak Ona mówił „fiat” na całą swą trudną drogę. Wszak był i jest Totus Tuus. Od Niej uczył się najważniejszej tajemnicy życia: spotykania się ze swym Stwórcą i Zbawcą, tak bliskiego, że można usłyszeć Jego szept i zrozumieć, co to znaczy „Pan z Tobą”.
Jan Paweł II przez cały swój pontyfikat uczył nas pierwszej tajemnicy różańca. Tłumaczył, że najpierw musi być Zwiastowanie – spotkanie z Panem, a dopiero potem, w jego konsekwencji, Nawiedzenie – spotkanie z ludźmi.
Bez zrozumienia papieskiej mistyki nie zrozumiemy owocności jego apostołowania.
Nawiedzenie
On chciał się spotkać z każdym z nas, każdego przytulić do serca, każdemu pomóc. Jak Maryja był gotów udać się z pośpiechem w najdłuższą nawet drogę, by dotrzeć do człowieka, który potrzebuje pomocy. Czynił to w wielkiej pokorze, bo to nie on był bohaterem owych nawiedzin, jakie przez 26 lat pontyfikatu przeżywały setki narodów i miliony ludzi. On niósł w sobie Chrystusa, który chciał obudzić śpiące w nas ziarenko świętości. I sprawić, by nasze serca zatańczyły jak Jan ukryty w łonie Elżbiety i nigdy nie przestały już bić dla Boga . W papieskich nawiedzeniach „Chrystus szedł do Jana”. Dlatego Jan Paweł II nie chciał być na pierwszych stronach gazet. Chciał, by znalazł się tam Jezus. On chciał, by spotkania z nim – także teraz, gdy stajemy tak blisko niego po jego odejściu – kierowały nasz wzrok na Zbawiciela.
Narodzenie
Wszystko, co czyni Papież, czyni przyzywając imienia Maryi. Nie może być inaczej, skoro „Bóg stał się człowiekiem z Maryi Dziewicy”. Papież nauczył się tej prawdy na pamięć: życie przychodzi przez Maryję. Bo Ona sprowadza Boga na ziemię. To dlatego stał się Totus Tuus. Modlił się do Niej, Jej poświęcał świat, oddawał Jej ludzi, narody i kontynenty, nas i nasze rodziny. Chciał, by stały się miejscem narodzin Boga. Bez Maryi jest to niemożliwe. Przy tych narodzinach musi być Boża Matka.
Ta maryjność, której uczył nas Jan Paweł II, nie musi być na pierwszym planie. Nawet w Betlejem Maryja pozostawała w cieniu Jezusa. Ale bez Niej nie byłoby Go wśród nas. A gdy już Zbawiciel przyszedł i ludzie zaczęli oddawać Mu hołd, Maryja stała się Jego tronem. Jan Paweł II woła w tajemnicy Narodzenia Pańskiego: Chrystus nie będzie w naszym życiu Panem i Królem, jeśli do swego serca nie zaprosimy Maryi.
Ofiarowanie
Jan Paweł II uczył się od wielkich świętych, że jeśli chce się ofiarować Bogu, to trzeba oddać Mu całego siebie, wszystko bez wyjątku. A najlepiej uczynić to przez ręce Matki Chrystusowej, która to oddanie oczyszcza z egoizmu, uszlachetnia, czyni świętym. Papież wiedział – i wiedzę tę wprowadził w życie – że zanim rozpocznie się jakąkolwiek działalność, trzeba zacząć od jej ofiarowania Panu. I tak było w życiu Ojca Świętego. By Bóg mógł posłużyć się papieskim słowem, modlitwą, spotkaniem, ofiarowywał Mu to wszystko. A ofiarować siebie to dać w swojej pracy miejsce Bogu.
To dlatego słowa wypowiedziane przez Papieża przywoływały Ducha, kruszyły mury, nawracały serca, wyciskały łzy gwałtownego nawrócenia. Powtarzane przez innych nie miały mocy. Były tylko słowami ludzkimi. Nie było w nich miejsca dla Boga. A tak każdy gest, nawet najmniejszy, stawał się dla Boga sposobnością do dokonywania wielkich dzieł.
Znalezienie
Czego szukał Papież? Inaczej niż nam, nie marzyła mu się sława, uznanie, bogactwo czy władza. „Poganie o to zabiegają”. On szukał Jezusa. Jako teolog szukał go w dziejach świata, jako filozof odnajdywał Go w ludzkiej myśli, jako wizjoner dostrzegał Go w nadchodzącej przyszłości. Ale jako papież szukał Go przede wszystkim jednak w każdym spotkanym człowieku. Potrafił dostrzec Go w zamachowcu, w komuniście, przestępcy, nędzarzu. Gdyby spojrzał na nas, też zobaczyłby to, czego sami pewnie nie widzimy. Widziałby w nas Chrystusa.
Zdumiewające, jakim był mistrzem szukania i odnajdywania Boga w człowieku. W każdym potrafił Go dostrzec. Swym radosnym znajdywaniem Chrystusa uczył nas dostrzegać w bliźnim Chrystusa. Wiedział dobrze, że takie spojrzenie zmienia cały świat. Nie podniesie ręki, nie ciśnie kamieniem, nie wypowie słowa, które rani ten, kto widzi w drugim Chrystusa.
Chrzest Jezusa w Jordanie
„W którą stronę iść” – pytali ludzie. „Drogą chrztu” – odpowiadał Papież. Bo ten sakrament jest początkiem naszej wędrówki do nieba, jest wejściem na szlak współpracy z łaską, jest otwarciem się na natchnienia Ducha Świętego, jest darem zapomnienia o sobie, by pamiętać o Bogu. Iść drogą chrztu to wędrować szlakiem rozjaśnionym tajemnicą światła Chrystusowego, a na tej drodze możemy być pewni macierzyńskiej obecności Maryi.
Chrzest to rzucenie w nasze serca ziarna świętości. Papież na własnym przykładzie pokazuje, że mamy być troskliwym ogrodnikiem opiekującym z małym nasieniem, jakie otrzymaliśmy we chrzcie świętym.. Człowieka z Wadowic, który na chrzcie otrzymał imię „Karol”, wierność łasce chrztu przeprowadziła przez studia polonistyczne i teatr, do kapłaństwa i biskupstwa, po służbę Kościołowi krakowskiemu, i dalej – na Stolicę Piotrową w Rzymie, i jeszcze dalej – do nieba. Jeśli szukamy wspólnego mianownika z Ojcem Świętym to jest nim właśnie chrzest. I oby kiedyś niebo!
Objawienie się Jezusa na weselu w Kanie
Papież z upodobaniem powtarzał, że cud z Galilejskiej Kany jest pierwszym cudem dokonanym przez Jezusa, że został uczyniony ze względu na rodzinę i że wyjednała go Matka Zbawiciela. Co więcej, dokonał się on nie bez współpracy ludzi.
Można by rzec, że Ojciec Święty cały pontyfikat uczynił Kaną Galilejską. Opiekę nad Kościołem powierzył Maryi, zaprosił do współpracy ludzi, wielką troską otoczył rodzinę. Raz po raz dawał do zrozumienia, że najważniejsza jest rodzina.. Troszczył się o nią aż po gotowość przyjęcia cierpienia. Sam o tym mówił – że musi cierpieć dla rodziny, bo w walce o jej ocalenie nie pozostał już żaden inny argument.
Jan Paweł II wiele razy powtarzał, że przyszłość świata biegnie przez rodzinę i że to ona jest dziś najbardziej zagrożona. Dziś zaprasza nas do współpracy z Maryją, by ratować rodzinę: może nawet naszą. Papież wzywa nas do zaproszenia Matki Jezusa, by Jezus mógł za naszym pośrednictwem dokonać cudu przemiany.
Nauczanie Jezusa o Królestwie i potrzebie nawrócenia
Papież znał sekret skutecznego nawrócenia ludzi, wiedział, że najpierw trzeba ukazać im piękno królestwa Bożego. Dlatego wiele mówił o królestwie. Sam był jego świadkiem i nieustannie dawał nam dowody jego wspaniałości. Ukazywał jego owoce – swoją radością, optymizmem, pewnością, że ostatnie słowo należy zawsze do Boga. Był wiarygodnym świadkiem królestwa. Dlatego miał prawo wzywać do nawrócenia.
Mówiąc o nim Jan Paweł II wskazywał często na Maryję i zapraszał to do modlitwy do Niej. Bo ona potrafi uratować człowieka ni to przypadkiem, ni cudem. Ona może wyciągnąć nas, zakleszczonych w labiryntach grzechu i postawić na drodze nawrócenia.
Kiedy zaczynamy pragnąc być tacy jak umiłowany Papież, słyszymy najpierw o konieczności nawrócenia. Bo aby cieszyć się owocami królestwa, na które wskazuje jego życie, trzeba się szczerze nawrócić. Bez nawrócenia nigdy nie staniemy się podobni do Ojca Świętego. Nigdy też nie zrozumiemy w pełni jego życia i jego nauki.
Przemienienie na Górze Tabor
Wiele razy wspinaliśmy się na nasze Góry Przemienia. Zabierał nas na nie Ojciec Święty Jan Paweł II. Nasze serca przepełniały wówczas zachwyt i radość. Nasze dusze śpiewały: „Dobrze, że tu jesteśmy!”. Najwyższy Pasterz Kościoła wprowadzał nas w czwartą tajemnicę światła, by nas umocnić, by ukazać drogę prowadzącą ku wiośnie chrześcijaństwa, ku cywilizacji miłości, ku epoce pokoju. Potrzebujemy takich chwil, kiedy objawia się nam Boża chwała.
Ale góra Tabor nie jest miejscem odpoczynku, ani miejscem, w którym mamy zamieszkać na stałe. Prawdziwy Tabor jest jak wieża, z której roztacza się widok na otaczający nas świat. Cel wejścia na jej szczyt jest jeden: ujrzeć światło i zejść z góry, by biec odkrytą drogą.
Nie zatrzymujmy się w miejscu naszego spotkania z Ojcem Świętym. Wsłuchajmy się w jego naukę i ruszajmy w drogę. Jan Paweł II mówi: „Jeśli mnie słuchacie, to wstańcie, chodźmy!” Chrześcijaństwo nie jest rajskim ogrodem, lecz drogą do niego.
Ustanowienie Eucharystii
Czym jest ów kawałek chleba, przed którym padają w proch aniołowie? To Bóg wśród nas, to Pan nieba i ziemi, który daje się nam w nieskończonej miłości.
Bóg daje nam siebie. A my? Miłości Boga można nie dostrzec odwróciwszy głowę. Miłością tą można wzgardzić wzruszając obojętnie ramionami. Można też uklęknąć przed nią w głębokiej adoracji.
Na odwróconą głowę, na pogardliwe spojrzenie, na zaciśniętą pięść, Bóg odpowiada zawsze jednako – miłością, która nigdy kochać nie przestanie. Dlatego Eucharystia jest sakramentem światła, nadziei i miłosierdzia. Czy nie mówił nam o tym Ojciec Święty, kiedy ukazywał ludziom Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie? Uwierzmy: Bóg jest z nami, nie opuścił nas i nie przestał nas kochać mimo naszych grzechów. Nawet jeśli daleko od Niego odeszliśmy, On od nas nie odszedł nawet na krok. Wystarczy uklęknąć przed Nim, by znaleźć się w kręgu Jego przemieniającego światła i znów poczuć się dzieckiem Bożym.
Modlitwa w Ogrójcu
Nie znamy tych licznych papieskich ogrójców, jego godzin wielkiego cierpienia i modlitwy. Było ich wiele, bardzo wiele. Wiemy, że były, pytamy, jaki miały sens.
„Są takie rodzaju duchów, które wypędza się tylko postem i modlitwą” – przypominał Papież naukę Jezusa. A dziś tych potężnych demonów jest wśród nas całe mnóstwo. Można je pokonywać właśnie w ogrójcu cierpienia. I dlatego Papież musiał cierpieć. Dlatego był sam. Bo ludzkie życie nie zawsze biegnie w świetle, a szatana trzeba czasem pokonać godząc się na godzinę próby.
Jan Paweł II kierował do nas trudne zaproszenie. Chciał, abyśmy zgodzili się na cierpienie. Abyśmy nie dali się zaskoczyć samotności i mrokom, lecz uczynili z nich narzędzie do pokonania zła, którego nic innego nie jest w stanie usunąć ze świata. Dlatego Papież tak bardzo kochał chorych i tak bardzo powierzał siebie, Kościół i świat modlitwie w ich ogrójcach cierpienia.
Biczowanie
Jan Paweł II z upodobaniem rozważał Mękę Zbawiciela. Jezus był Jego Mistrzem i Wzorem, a Jezusa biczowano, pluto Mu w twarz, bito pięścią. Ojciec Święty wiedział, że i na niego nieustannie będą spadały ciosy. Nie tylko w dniu zamachu, kiedy bicz kuli przeszył jego ciało, ale i w jego codziennej pracy. Ileż to razy przedrzeźniano go, manipulowano jego słowami, obrażano, wykrzywiano mu twarz na gazetowych fotografiach, oskarżano o średniowieczny fanatyzm, żądano abdykacji. Ileż razy był biczowany lekceważeniem jego nauk. Oklaskiwano go, ale do jego katechezy odwracano się słowami.
Ale on nie usuwał się spod ciosów. Papież znosił to wszystko w milczeniu i w pokorze. Wiedział, że ma do wypełnienia swoją misję i pozostał wierny temu, co objawił mu Bóg.
Cierpliwość, milczenie i pokora – te cnoty Matki Najświętszej praktykował w stopniu heroicznym. Wiedział, że kiedy człowiek służy Bogu, nic nie może odwieść go z drogi, którą kroczy.
Ukoronowanie cierniem
Papież mógł być królem! Ale on na to nie pozwolił. Na jego głowie nie było już miejsca na złote korony, tak szanowane i podziwiane przez świat. Przez zawierzenie się Maryi Jan Paweł II włożył sobie na głowę koronę cierniową. I był bezpieczny. Nikt już nie mógł uczynić go władcą z tego świata.
Wiemy, jak trudne było dla kardynała Wojtyły przyjęcie wyroku konklawe. Papież bał się być papieżem. Ale zaufał Panience Przenajświętszej, wcisnął na głowę koronę Jej Syna i rozpoczął wielki pontyfikat. Pontyfikat cierniowy, naznaczony tajemnicą fatimską. Jego korona cierniowa okazała się niebawem tą samą, którą otoczone jest Niepokalane Serce Maryi.
„Miej współczucie z tym sercem otoczonym cierniem…” – słyszymy w objawieniach z Fatimy. I jeszcze słowa: „Przynajmniej Ty staraj się te ciernie powyciągać…” Papież to czynił i… do tego samego wzywa każdego z nas. Bo orędzie fatimskie – to wielkie orędzie Jana Pawła II.
Droga Krzyżowa
Papieską drogę krzyżową znamy na pamięć. Ostatnie jej stacje potrafimy nazywać po imieniu, opowiadając o nich ze wszystkimi szczegółami. Ale Papież wyraźnie dał nam do zrozumienia, że ta faktografia nie jest ważna. On chciał, byśmy, spoglądając na jego cierpienie, zrozumieli przesłanie płynące z Krzyża Chrystusowego. Byśmy zaczęli patrzeć na Jana Pawła II, a po chwili spoglądali już nie na niego, ale na Chrystusa. Jan Paweł II chciał być jego głosem.
Chciał zaświadczyć że każdemu z nas trzeba przyjąć krzyż, nie załamać się pod nim, nieść go aż do końca. Jeśli droga biegnie przez miejsca publiczne, mamy nie wstydzić się go, mamy wejść ze swym krzyżem w tłum, nie bać się pokazać swego cierpienia, bezradności, nawet agonii. Ojciec Święty chciał, abyśmy zrozumieli, że droga do zbawienia zawsze prowadzi przez krzyż. I nauczyli się go nieść jak On, Jan Paweł II, głosiciel Ewangelii cierpienia.
Śmierć na krzyżu
Dotarło do nas – papież umiera. W naszych sercach było miejsce tylko na milczenie i na modlitwę o cud… Ale Bóg nas nie wysłuchał. Pokazał, że jest Panem życia i śmierci, i że życie i śmierć nie kłócą się ze sobą. Każde z nich jest wielką wartością, którą trzeba umieć docenić i godnie podjąć. I tak jak Matka Najświętsza otuliła kiedyś Papieża swym płaszczem miłosierdzia, by cofnąć go z progu śmierci, tak teraz z tą samą czułością zawija go w niebieski płaszcz, by z uśmiechem postawić stopy Jana Pawła II za tym progiem. Gdy po jednej stronie słychać było płacz i krzyk rozpaczy, po drugiej rozbrzmiewały śpiewy aniołów i okrzyki radości.
Pogodzić to, co przed i co za progiem śmierci umieją tylko święci. Potrafił to Jan Paweł II, my jeszcze nie. Dlatego konający Ojciec Święty pozostawił nam chyba najtrudniejszą lekcję: Nie bać się umierania. Czekać na śmierć z radością, pogodnie, jak na długo oczekiwane spotkanie. Tak żyć, by przechodzić przez próg śmierci z głębokim spokojem, że życie miało sens, że Bóg skorzystał z niego, by przybliżać ludziom królestwo.
Zmartwychstanie
„I uwierzyliśmy dzięki jego świadectwu…”. Bolesna tajemnica śmierci papieża przemawia do nas z tak wielką mocą, że nagle zaczynamy słyszeć o życiu, które zmienia się, ale się nie kończy. Nosimy w sercach pewność, że takie dobro, taka świętość, tyle miłości nie mogą przestać istnieć. On żyje dalej dla nas w niebie! To dla nas tak oczywiste, chyba nawet bardziej oczywiste jak jego śmierć. Łatwiej nam uwierzyć, że Papież jest w niebie, niż w to że umarł.
Łatwo też wierzyć, że Matka zawsze była przy nim obecna. Że była przy nim w śmierci i jest w jego zmartwychwstaniu.
Gdy dla niewierzących krzyż jest przekleństwem i przeszkodą na drodze do szczęścia, sama śmierć – końcem wszystkiego, dla Jana Pawła II cień Krzyża był światłem, który pozwalało mu patrzeć aż poza horyzont doczesności, a śmierć – momentem przejścia do nieba. Zdaje się nas zapraszać, abyśmy uwierzyli mocno w zmartwychwstanie, a wiara ta odmieni całe nasze życie.
Wniebowstąpienie
On został zabrany do nieba. „Do zobaczenia w raju” – żegnała go włoska młodzież. Czy może być on gdzie indziej niż Chrystus, któremu służył? Teraz wstawia się za nami u Boga. Teraz jest bliżej nas niż wtedy, gdy zasiadał na Watykanie. Łatwiej nam go teraz spotkać niż za jego doczesnego życia.
Papież odszedł, a wraz z jego śmiercią zmienia się nasze spojrzenie na życie. Słyszymy śpiewane podczas ceremonii pogrzebowych „Salve Regina” i zaczynamy rozumieć to, co tak starannie próbuje ukrywać przed nami świat. Rzeczywiście, jesteśmy dziećmi wygnanymi z raju i na ziemi go już nie znajdziemy. Prawda, żyjemy na łez padole, jęcząc i płacząc. To oczywiste: doczesność jest niczym w porównaniu z niebem, gdzie czeka na nas Jezus. I jeszcze jedno: najpewniejsza droga to Boże Miłosierdzie, którego szafarką Pan uczynił Maryję.
Kierujemy oczy ku niebu. Cieszy to Ojca Świętego.
Zesłanie Ducha Świętego
Za sprawą pontyfikatu Jana Pawła II przeżyliśmy już niejedno Zesłanie Ducha Świętego. Ale po jego odejściu do chwały Bożej możemy oczekiwać czegoś więcej: potężnej nowej Pięćdziesiątnicy. Trzeba nam tylko przejąć maryjną duchowość Papieża i zaprosić Matkę Najświętszą do naszego życia. Gdy będziemy trwali w zjednoczeniu z Apostołami – a więc z nowym Piotrem i jego biskupami – oraz Maryją Matką Jezusa, czekają nas wielkie wylanie Ducha Świętego.
To dlatego Papież umierał pogodnie. Nie tylko wiedział, że idzie do Boga, ale wiedział i to, że po jego odejściu Bóg tchnie na ziemię ducha odnowy. Stanie się to za sprawą Maryi i Apostołów – dzięki ożywieniu naszej pobożności maryjnej i umocnieniu się nas w wierności nauce Kościoła. Aby powstał nowy lepszy świat potrzebna do tego wielkiej modlitwy. Z Piotrem i Maryją.
Wniebowzięcie Maryi
Życie Jana Pawła II, które całe rozjaśniało się w tajemnicy Maryi, zakończyło się lawiną maryjnych znaków. Tak samo jest w różańcu: nie wszystkie jego misteria są naznaczone wyraźną obecnością Matki Najświętszej, ale i tak pozostają częścią maryjnego różańca, który kończy się wielkim akordem maryjnym: Matka Najświętsza pojawia się w Wieczerniku Zielonych Świąt, po chwili staje podmiotem misterium wniebowzięcia i ukoronowania. A potem jest już tylko „wszystkim we wszystkich Chrystus – przez Maryję”. Analogia różańca i życia Ojca Świętego jest zdumiewająca! W ostatnich chwilach Papieża rozbrzmiewa maryjna symfonia. Jest pierwsza sobota fatimska ze swym nabożeństwem pierwszych sobót, jest Matka Miłosierna z wigilią święta Bożego Miłosierdzia, jest Częstochowska Madonna i Jej Apel jasnogórski. Wreszcie jest niebo wysłane Jej opiekuńczym płaszczem. Kto zawsze trzyma Ją za rękę, ten może być pewien, że w godzinę śmierci dostąpi łaski zabrania do nieba...
Ukoronowanie Maryi
„Na początku stworzył Bóg…” – te słowa rozpoczynają świętą księgę Biblii. „Oto czynię wszystko nowe” – mówi Bóg na ostatnich stronach Apokalipsy. Podobnie jest w różańcu z Janem Pawłem II. Tą samą klamrą zamyka się cały papieski różaniec. Otwiera go i zamyka słowo „fiat”. Było ono na początku.
„Niech mi się stanie według słowa twego” – wypowiedziała Maryja w Nazarecie, a powtórzył je Karol Wojtyła na zakończeniu konklawe w 1978 r. Teraz znowu pojawia się „fiat”: Niech się stanie wszystko nowe! Stało się w życiu Ojca Świętego, może też stać się w naszym. I stanie się, jeśli Matka Najświętsza będzie naszą Królową, jeśli zaprosimy Ją w nasze życie i w naszą modlitwę, jeśli oddamy Jej całych siebie. Każde prawdziwe zawierzenie owocuje prawdziwym cudem. Życie Ojca Świętego Jana Pawła II jest tego świadectwem. Dziś my mamy to udowodnić. Nasze powołanie jest tożsame z misją Ojca Świętego Jana Pawła II. I my mamy być święci. A najpiękniejszą drogą do świętości jest Matka Najświętsza. I papieskie „Totus tuus” teraz ponawiane przez nas.