Wincenty Łaszewski

Pieśń o Sanktuarium

„Gdy u progu trzeciego tysiąclecia patrzymy na znaki czasu dane nam w XX w., Fatima jawi się na ich tle jako niewątpliwie jeden z największych. Dzieje się tak dlatego, że w swoim orędziu zapowiada wiele innych znaków, które miały wystąpić później, i zachęca do ich właściwego odczytania; znaków takich, jak dwie wojny światowe, ale także wielkie zgromadzenie narodów w imię pokoju; ucisk i cierpienia wielu krajów i narodów, ale również pojawienie się na arenie międzynarodowej nowych ludów i społeczności, którym dano prawo głosu i szanse rozwoju; kryzysy, odejścia i cierpienia członków Kościoła, ale także nowe, głębokie poczucie solidarności i wzajemnej zależności w Mistycznym Ciele Chrystusa, które umacnia się we wszystkich ochrzczonych, zgodnie z powołaniem i misją każdego z nich; oddalenie się i odejście od Boga jednostek i społeczeństw, ale zarazem nowe wylanie Ducha Prawdy w sercach ludzi i we wspólnotach, które prowadzi nawet do ofiary całopalnej i do męczeństwa, aby ocalić «obraz i podobieństwo Boże w człowieku» (por. Rdz 1,27), aby wybawić człowieka od samego człowieka. Pośród tych i innych znaków czasu wyróżnia się – jak powiedział – Fatima, która pozwala nam dostrzec działanie Boga, opatrznościowego Przewodnika, cierpliwego i wyrozumiałego Ojca, także w XX w.”

Jan Paweł II,

Przesłanie z okazji 80. rocznicy ostatniego objawienia w Fatimie,

1 października 1997.

Zamiast wstępu

Był taki dzień, kiedy pierwszy raz przeszedłem przez mistyczną bramę. Może dla innych była to zwykła brama, godna zauważenia tylko przez to, że była pięknie opisana wykutym w żelazie łukiem z łacińskim napisem TOTUS TUUS. Dla mnie tamto wejście z ulicy do sanktuarium stało się rzeczywistą bramą do nowego życia. Z ulicy świata przeszedłem do sanktuarium ducha. „Hic janua coeli” – oto brama niebios.

Kiedy przekroczy się tą niewidzialną granicę, nigdy nie wraca się już do poprzedniego życia. Tak było ze mną… Nie, z drugiej strony nie stoi anioł z ognistym mieczem i nie zagradza drogi powrotnej. Brama jest otwarta, za nią widać kolorowy świat… Ale tamta rzeczywistość już nie pociąga. Bo tu zostałem namaszczony przez niebo.

Nie tylko ja. Nie pierwszy ja. Jest nas tysiące, dziesiątki tysięcy. Wywieźliśmy stąd wielkie mistyczne doświadczenie, które zmieniło w nas wszystko, które nadało nam nowe imię, które wyznaczyło nam niezwykłe zadanie. Zostaliśmy wybrani na „nowe pokolenie”!

Czym jest to „nowe pokolenie”, które rozwija się w tym Sanktuarium jak w macierzyńskim łonie, a które ma narodzić się do życia w Piątym Dniu Fatimy, zamieniając czas Boskiej kary i oczyszczenia na epokę upomnień i ostrzeżeń? Jesteśmy narzędziami triumfu Niepokalanego Serca Maryi, zwiastunami majaczącego na horyzoncie nowego, lepszego świata, siewcami wiosny cywilizacji miłości. Przeznaczona jest nam walka z pokoleniem szatańskim, bój zwycięski, choć może się okazać, że nasza żertwa ofiarna dla Maryi będzie przyjęta przez Boga jak ofiara naszego Papieża, jak ofiara naszego Kustosza… Może zwycięstwo nadchodzi przez przyjęcie brzemienia trzeciej tajemnicy z Fatimy, gdzie trzeba oddać życie za ten świat? „Nowe pokolenie” dojrzewa na modlitwie i gdy wybije godzina będzie na to gotowe. Nauczyło się tego tu, w miejscu, gdzie życie oddaje się codziennie, gdzie w niebo uderza wielka modlitwa, gdzie nie ma mojego „ja”, a tylko Matka Najświętsza i Jej wola, Jej miłość, Jej Serce, Jej czułość, Jej rozkaz: „Zróbcie wszystko…”

Raz przekroczyłem bramę zawierzenia… I zamieszkało we mnie to niezwykłe Sanktuarium. Na zawsze. Jest ze mną, gdziekolwiek jestem. Definiuje mnie, bo swym dotknięciem łaski uporządkowało we mnie wszystko na nowy sposób. Jak Boży magnes poprzesuwało we mnie wszystkie drobinki moich pragnień, marzeń i wyrysowało w mojej duszy miejsce dla Maryi. Mam być Jej drogowskazem, a więc musi być we mnie miejsce na Jej słowa, na Jej przesłanie.

Od lat idę tą drogą. To moja misja – dar, jaki dała mi Matka Najświętsza, otulająca płaszczem to miejsce, nadająca mu swą obecnością wymiar wielkiego sacrum.

Idę sanktuaryjną drogą. Nie znaczy to, że muszę mieszkać w maryjnej kolebie postawionej w cieniu Giewontu, że muszę tam być co dzień i angażować się na zewnątrz: spektakularnym czynem, głośnym krzykiem. Mogę żyć gdzieś na Mazowszu albo na Pomorzu, na Śląsku czy Mazurach. Mogę mieszkać w Szwajcarii czy w Portugalii nieopodal Fatimy. Mogę być osobą świecką, mieć rodzinę i swój własny krzyż. Może, patrząc po ludzku, jest to krzyż zupełnie inny niż ten znaczący Sanktuarium, ale jeśli przyjmuję go tak samo, gdy ofiarowuje go w tej samej intencji, wówczas jesteśmy jedno. To ten krzyż! Jestem cegiełką tego Sanktuarium.

To dlatego mogę pisać o tym miejscu, tak jak będę pisał. Jako świadek. Jako uczestnik. Jako tłumacz tego, co Boże i zakryte w tym, co dla ludzi widoczne i czytelne. Jako herlad tego, co dla tysięcy niosących w sobie to Sanktuarium jest tak ważne, że trzeba o tym mówić, nieustannie to powtarzać, układać o tym pieśń.

Otrzymałem zadanie. Kazano mi pisać. Więc siadam do pracy otoczony wspomnieniami i wizjami przyszłości. Tu, jak zapowiedziała Barbara Kloss – mistyczka oglądająca w wizji przyszłość tego miejsca – ogień miłości, modlitwy i ofiary liże siódme niebo. Stąd zostały rozesłane maryjne wici po świecie, wzywające rozproszonych czcicieli do zebrania się w duchową armię, która wyruszy do zwycięskiej walki pod niebieskim sztandarem Maryi.

Zostałem powołany na kronikarza, może też trochę na wizjonera. Wokół piętrzą się stosy dokumentów opisujących tę historię, która zaczęła się w 1946 r. i która wciąż trwa, wciąż jeszcze nie ma końca. „Fatima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa” – powiedział rektor sanktuarium fatimskiego, ks. Luciano Guerra. A my wiemy, że „Polska Fatima” zaczyna dopiero mówić…

Może najgłośniej przez śmierć?

Idę tą drogą, którą jest Sanktuarium. Skończyła się ona dla Ojca Świętego Jana Pawła, który mówił, że to Sanktuarium jest dla niego „miejscem w najszczególniejszy sposób bliskie i drogie”. Zakończyła się dla Kustosza najważniejszego w moim życiu, bo stróża tego Sanktuarium, które jest w moim sercu i w sercach tylu ludzi! Dla mnie z pewnością się ona jeszcze nie skończyła. Zamkną się jej karty, gdy – jak tamci – przejdę próg mojej nadziei największej – gdy przekroczę nową Bramę Zawierzenia i wejdę do niebieskiego sanktuarium. Gdy w ostatnim oddechu spotkam Matkę ukazująca mi swego Syna, gdy ujrzę niebo otwarte i spojrzę w czeluście piekieł zatrzaśnięte i dla mnie nieistniejące, gdy wszystko stanie się nowe. Ja też. Wówczas zakończy się wędrówka, a krzyż stanie się zmartwychwstaniem. Kiedy to się stanie? Nieważne. I w życiu i w śmierci i w wieczności trzeba być jak Sanktuarium: całym dla Maryi na wzór Jana Pawła II, najlepszego ucznia św. Ludwika de Montforta.

Raduj się, autorze Traktatu. Doczekałeś się ucznia, który przerósł swego mistrza.  To Jan Paweł II, fatimski papież. I doczekałeś się szkoły bezgranicznego zawierzenia. To fatimskie Sanktuarium rozłożone w cieniu krzyża na Giewoncie. Tu bije w niebo TOTUS TUUS. Jego skupiona cisza na ziemi to w niebie huk wodospadu modlitw, ofiar, pokuty, wyrzeczeń, śpiewów chwały – nawet gdy boli.

Siadam więc i piszę. To będzie dokument jak pieśń. Dokument pisany trochę tak, jak pisałoby go niebo, nie ziemia. Tak mam go spisać. Czy temu sprostam? Jeśli będę pisał na kolanach, jeśli będę stawiał litery jak kroki po drodze krzyżowej, modląc się i trzymając za rękę Matkę… Przecież Ona jest ze mną, a jest w Niebie. Więc może uda się wyśpiewać  perspektywę nieba? Choć zwierciadło, jakim są stronice tej książki będą po ludzku niedoskonałe, zniekształcające rzeczywistość? Może Matka Najświętsza sprawi, że opowieść o dziejach Sanktuarium stanie się dla czytelników śpiewem o Bogu obecnym w naszych dziejach i w naszych sercach? Może uda się przekazać tę wielką prawdę, że będziemy święci dopiero wówczas, gdy zaczniemy się uczyć jak żyć od tego Sanktuarium?

Może po to właśnie ono powstało, by nie tyle być zauważalną przez wszystkich pieczęcią na mapie świata, lecz by odbić się w sercach ludzi „nowego pokolenia” i stać się znakiem rozpoznawczym tych, którzy niosą na swoich barkach zwycięstwo Maryi?

Powiedzcie sami, jak o tym pisać?

*

Niech więc ta książka będzie jak Boża pieśń. Może to zbyt wielkie słowa, Maryjo, ale taka jest polska dusza, że o wielkich rzeczach mówi tak właśnie: z zadumą i zachwytem, z zapałem jak odkrywca nowych światów, nieporadnie jak dziecko, pasiasto jak ludowy poeta, ze łzą w oku jak wzruszona matka i z sercem pełnym Boga jak kandydat na świętego.

Inaczej, Matko Najświętsza, nie potrafimy opowiadać o sprawach największych i najpiękniejszych. Kłamalibyśmy albo nie wypowiedzieli wszystkiego, gdyby serca nasze próbowały przemawiać inaczej. Nie wyraziłyby swej najgłębszej prawdy, gdyby mówiły językiem rozumu, żelaznych sylogizmów i uporządkowanych naukowych przypisów. A przede wszystkim gdyby nie mówiły do Ciebie: sercem do Serca!

Wołał Stefan Kardynał Wyszyński: „Naród Polski ma swój wspaniały «nałóg»: wrażliwość wiekową na Matkę Chrystusową. Jest to jakby delikatna struna chopinowska, którą wystarczy tylko lekko tknąć, aby ożywiła wszystkie wspomnienia i uczucia. Taką delikatną struną duszy Narodu jest Maryja – Dziewica, «w którą wierzy nawet taki, który w nic nie wierzy»”. Tacy jesteśmy my, Polacy. Bóg chciał, by mieszkała w nas struna, tak wrażliwa, że gdy ją dotknąć, człowiek chce czy nie chce śpiewać będzie. A czy dziś Duch Boży nie targa w nas tej struny? Szarpie ją czułe imię Pani Fatimskiej i Maryjnego Papieża. Dotyka górski wiatr owiewający Sanktuarium.

Więc śpiewajmy!

Śpiewajmy dla Ciebie. Głośno, byśmy sami mogli usłyszeć swoją pieśń i nawrócić się do Twego Syna!