Jan Paweł II – przebłaganie za grzechy świata
Dobiega kresu Wielki Post. Wpatrujemy się w ukrzyżowanego za nas Zbawiciela. Z zadumą pochylamy się nad rocznicą odejścia do Pana umiłowanego papieża Jana Pawła II. Pełni bólu spoglądamy na górzyste południe Polski, gdzie razem z paciorkami naszych różańców przesuwają się ostatnie dni Kustosza Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Zakopanem i Kustosza tylu naszych serc – ks. Mirosława Drozdka, sługi Jana Pawła II. Zewsząd otacza nas cierpienie. A z Fatimy dochodzi głos: „Dobrzy będą męczeni”. I nagle uświadamiamy sobie, że krzyż – ten zbawczy, bo zjednoczony z Chrystusem, bo dobrowolnie przyjęty, by ratować grzeszników – jest przygotowany dla każdego z nas. Weźmiemy go na ramiona i w bolesnej ciszy naszych serc wypowiemy słowa: „Panie, idziemy!”. I staniemy się, dziedzicami posłannictwa Jana Pawła II. Będziemy „nowym pokoleniem”, o którym pisała Siostra Łucja, pewna, że ono nadejdzie, by zmienić bieg historii. Stanie się tak, jeśli zaczniemy żyć Ewangelią cierpienia i jak Ojciec Święty Jan Paweł II powtórzymy Bogu swe „fiat”, stając na progu Ogrójca. Dobrowolnie godząc się na krzyż. Świadomie godząc się umrzeć za braci.
I. Wielki Papież
O Janie Pawle II mówi się już powszechnie jako o papieżu, który zasłużył na określenie przypisane w historii Kościoła zaledwie dwóm biskupom Rzymu.
Papież Polak stanął w jednym szeregu z Leonem Wielkim († 461) i Grzegorzem Wielkim († 604). Minęło 1400 lat, i znowu mamy Ojca Świętego o przydomku „Magnus”. Ten Papież jest wszędzie spontanicznie nazywany Wielkim. Jak w opinii ludu Bożego jest już święty, tak też jest już dla niego Janem Pawłem II Wielkim. Co więcej – jak kard. Wyszyński jest Prymasem Tysiąclecia, tak Jan Paweł II jest Papieżem Milenium. Przecież od innych „Wielkich” dzieli go więcej niż tysiąc lat.
Dlaczego ten dwieście sześćdziesiąty czwarty pontifex maximus jest tak wielki? Znamy odpowiedź: Bo jego rola w historii jest nie do przecenienia. Kiedy jednak zadajemy kolejne pytanie, które ma wyjaśnić powód tak ogromnego znaczenia pontyfikatu Papieża Polaka, słyszymy słowa, które choć byłyby powtarzane miliony razy, nie wypowiedzą prawdy o tym mężu Bożym z rodu Polaków. Te odpowiedzi są nieprawdziwe, jak nieznana jest ich twórcom święta maksyma Karmelu: „Na zewnątrz jak każdy inny, wewnątrz jak nikt inny!” Kiedy szuka się wielkości Papieża „na zewnątrz”, można co najwyżej dojść do przekonania, że Jan Paweł II był człowiekiem niezwykłym, wyjątkowym, nieprzeciętnym, genialnym. A to z pewnością za mało. Kto tak patrzy na Papieża przypomina badaczy afrykańskiego buszu, którzy nie ruszając się z fotela, poznają Czarny Kontynent z czytanych pobieżnie książek. A tam trzeba być… Podobnie jest z naszym poznawaniem prawdy o Ojcu Świętym Janie Pawle. Trzeba wejść w rzeczywistość, która go tworzyła, zajrzeć do środka jego ducha, przejąć – jak prosił Elizeusz swego mistrza, proroka Eliasza – „dwie części jego ducha” i stać się jego prawdziwym spadkobiercą.
Kto pójdzie szlakiem duchowości Jana Pawła II, już po kilku krokach zrozumie, że prawda o Papieżu kryje się w jego wnętrzu pełnym Boga. Jak mylące są stwierdzenia, że wielkość naszego Papieża została zbudowana na jego geniuszu politycznym, na otwartości ekumenicznej, na dialogu ze światem, nawet na odważnym bronieniu ubogich czy na niezwykłych talentach, które otrzymał on od Boga i w pełni wykorzystał. Słusznie nazywa się go „papieżem zmian”, bo to jemu świat zawdzięcza pokojowy demontaż komunizmu i położeniu kresu zimnej wojnie. Nie był to jednak owoc działań wytrawnego dyplomaty czy wizjonera potrafiącego przekonać miliony, lecz człowieka, który dał w swoim życiu miejsce Odkupicielowi. W tych przemianach ujawnia się jedna z najważniejszych zasad Fatimy: „zmiany dokonują się od wewnątrz”. To dlatego już wiosną 1989 r. Siostra Łucja tłumaczyła, że to, co stanie się za chwilę historycznym faktem nie będzie wynikiem działania żadnego z ludzi; ono ma swe źródło w Bogu. A że Pan w realizacji swych zamysłów miłosierdzia nie działa sam, posłużył się narzędziem – był nim właśnie Ojciec Święty Jan Paweł II i to, co kryło się wewnątrz jego ducha – nieznane światu, ukryte nawet przed Kościołem.
Historyczne przemiany mają swe źródło w Bogu - dokonały się za pośrednictwem Jana Pawła II. Bo był on prawdziwie wielki. Tak wielki, że sięgał nieba.
Tak wielki, że po zamachu na jego życie w 1981 r. potrafił usłyszeć, zrozumieć i spełnić prośbę Jezusa, by z Niepokalanego Serca Maryi wyciągać ciernie, które ludzie wbijają swoimi grzechami. O to prosili Syn i Matka w objawieniu w Pontevedra w grudniu 1925 r. Jan Paweł II, wyciągając rękę ku tym cierniom, samemu doświadczając bólu, jaki przenikał Serce Matki Zbawiciela, dotykał nieba. Każdy wyjęty cierń to otwór w niebie napełnionym łaską poza granice nieskończoności. Gdy Jan Paweł II trzymał w palcach cierń naszych grzechów, z upustów niebieskich tryskała łaska, wylewając się obficie na ziemię, będąca jak wody potopu, kładące kres niegodziwości, zatapiające grzech, niszczące zło.
Oto tajemnica wielkości Papieża. I źródło przemian w świecie, przemian zupełnie nieoczekiwanych, bowiem w kategoriach doczesnych nic nie wskazywało na to, że za chwilę zmieni się oblicze ziemi. Ale na wysokościach niebieskich wzbierała już fala łaski tak potężnej, że zdolnej rozerwać każdą tamę, jakie zło stawia na drodze Boga do ludzkich serc, więcej – do struktur społecznych i politycznych, ekonomicznych i kulturowych, wszelkich. A fala ta podnosiła się dzięki Papieżowi Wojtyle.
Bliżej Boga niż ludzi
Jan Paweł II więcej działał w niebie niż na ziemi. To sekret świętych, a Jan Paweł II był świętym. Pracował przede wszystkim przez modlitwę, kontemplację, zjednoczenie z Bogiem, ofiarę. Tam było jego prawdziwe życie. W ukryciu swego serca dosięgał nieba i otwierał dla nas źródła łask.
Znamy go takiego. Pamiętamy jego przymknięte oczy, gdy stał oparty o krzyż, pogrążony w głębokiej modlitwie. Pamiętamy te szarpania za ornat, którymi papiescy ceremoniarze próbowali obudzić Jana Pawła II zatopionego w kontemplację w czasie eucharystycznej liturgii. Pamiętamy jego nieobecność, gdy odprawiał dziękczynienie po Mszy świętej. On był bardziej tam niż tu. On codziennie, wiele razy przebywał w kręgu Odwiecznej Światłości.
Tylko że… nikt nie dotknie nieba – innymi słowy nikt nie będzie wielki – inaczej niż przez zjednoczenie z Chrystusem w cierpieniu. Tak Syn Boży otwierał dla nas bramy raju. Był wydany za nas, zdradzony, umęczony, wyszydzony, był Mężem Boleści. Całe życie szedł ku Wielkiemu Tygodniowi, w którym przez krzyż i mękę swoją odkupił świat. Szedł tą drogą i na niej postawił swoich uczniów.
Jan Paweł II, który znał tę prawdę i nią żył, świadomie wszedł na drogę zbawczego cierpienia. Uczył nas, że zawsze trzeba pamiętać o „tej wstrząsającej i nigdy do końca nie zgłębionej tajemnicy, mocą której zbawienie wielu dusz zależy od modlitw i cierpień dobrowolnie znoszonych w tej intencji przez członków Mistycznego Ciała Chrystusa”. A jeśli Jan Paweł II mówił takie słowa, to już nimi żył. On modlił się i cierpiał – za nas! Jednak nie otworzył przed nami serca, by mówić o tej prawdzie. To była jedna z jego tajemnic, którymi nie dzielił się nawet z najbliższymi. Rozmawiał o tym tylko z Jezusem i Jego Matką. Dlatego mało kto przeczuwał, czym jest papieski Ogród Oliwny, w którym, jak Chrystus, przebywał samotnie. Chociaż… Ojciec Święty raz wskazał nam na swój Ogrójec.
W dniu 29 maja 1994 r., Jan Paweł II, cierpiący po złamaniu panewki biodrowej, mówi na zakończenie pierwszego po powrocie ze szpitala spotkania z wiernymi: „Przez Maryję chciałbym dziś wypowiedzieć moją wdzięczność za dar cierpienia... Jestem wdzięczny za ten dar. Zrozumiałem, że jest to dar konieczny. Papież musiał przebywać w szpitalu Gemelli (…); musiał cierpieć – musiał cierpieć tak, jak cierpiał przed trzynastoma laty. W czasie pobytu w szpitalu wiele rozmyślałem nad tym wszystkim... Zrozumiałem, że muszę poprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie przez modlitwę, przez różne inicjatywy, ale zobaczyłem, że to nie dość: Kościół musi być poprowadzony przez cierpienie, przez zamach sprzed 13 laty i przez tę nową ofiarę.(…) Papież musi być przedmiotem ataków, musi cierpieć (…) istnieje, że tak powiem, wyższa Ewangelia: Ewangelia cierpienia, która przygotowuje przyszłość (…) Jestem wdzięczny Najświętszej Maryi Pannie za ten dar cierpienia i dziękuję Jej za niego... Raz jeszcze muszę się spotkać z wielkimi tego świata i muszę mówić.
Jakimi argumentami? Pozostał mi ten temat cierpienia. Chcę im powiedzieć: zrozumcie, zrozumcie, dlaczego papież ponownie znalazł się w szpitalu, dlaczego znowu cierpiał; zrozumcie, zastanówcie się!”
Czas fatimski
Znamy źródło tego papieskiego zrozumienia. Jest nim Fatima. Wiemy, że droga Jana Pawła II do stania się „Wielkim” zaczęła się od poznania Fatimy.
Kiedy w lipcu 1981 r. w czasie rekonwalescencji po zamachu Jan Paweł II z najgłębszą uwagą poznawał treść fatimskiego przesłania, odkrył przede wszystkim to właśnie: wymiar zjednoczenia ze zbawczą ofiarą Jezusa, bycie z Nim jedno przez stanie się – jak On – ofiarą za grzeszników. Papież czytał w dokumentach fatimskich o własnym cierpieniu („Ojciec Święty będzie wiele cierpiał”), o męczeństwie dobrych („dobrzy będą męczeni”), o konieczności zadośćuczynienia – doskonałego, aż po męczeństwo – za grzechy świata („Przychodzę prosić o zadośćuczynienie… ze wszystkiego, co robicie, składajcie ofiary Bogu za grzeszników”). To był dla niego największy skarb Fatimy, który my odkrywamy dopiero dwadzieścia kilka lat później, kiedy uczymy się odczytywać dawane z nieba znaki czasu. Jan Paweł II wszedł w serce orędzia wiele wcześniej. On to wszystko wiedział kilka dekad przed nami! Znał to i żył. Wyprzedził nas…
Teraz, gdy nastał nowy czas Fatimy, gdy po śmierci Siostry Łucji powoli ujawniane jakieś jej notatki, jakieś jej wspomnienia, Fatima zaczyna jakby inaczej oddychać. Kto przyłoży ucho, ten słyszy coś jak nowy dźwięk. Gdy pozna jego treść, gdy zakrzyknie, że – jak pisała Łucja – przeżył „błysk nowego olśnienia”, ze zdumieniem spostrzeże, że Jan Paweł II wiedział to wszystko od lat. Więcej, że dlatego tak umierał, i że dlatego niebo dało takie znaki w jego śmierci.
I wszystko zaczyna się układać w jedną wielką Bożą całość. Jakby nad naszym życiem wstało słońce i rozświetliło wszystko. W życiu Papieża wszystko jest nagle oczywiste.
Trudne orędzie
W papieskiej lekturze został podkreślony najtrudniejszy wątek fatimski: temat przebłagalnej żertwy.
Być może wszystko zaczęło się od zatrzymania wzroku na słowach Matki Bożej Fatimskiej wypowiedzianych w lipcu 1917 r., tłumaczącej, że aby położyć kres złu, „dobrzy będą męczeni”.
Dlaczego dobrzy mają cierpieć, a nie źli? Wydawałoby się, że skoro źli rodzą zło, to niech właśnie ich ono dotknie, niech oni cierpią za swoje grzechy – nie ludzie niewinni! Taka jest przecież logika czyśćca i całej teologii kary doczesnej za grzechy: autorzy zła cierpią, w ten sposób usuwając stworzone przez siebie zło. Tylko – i zrozumiał to Jan Paweł II – tu nie chodzi o czyściec, lecz o piekło. A tam cierpienie nie oczyszcza… Musi więc ktoś przyjąć na siebie „cierpienie zastępcze”. Teologia nazywa to zadośćuczynieniem. A Fatimy uczyniła z niego główne przesłanie, które najpierw dotyka… właśnie Ojca Świętego.
To dlatego w trzeciej części sekretu fatimskiego znajduje się niezwykła wizja oglądana w Bogu: „Zobaczyliśmy w nieograniczonym świetle, którym jest BÓG – pisała Siostra Łucja – coś podobnego do tego, gdy widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodzą przed nim, Biskupa odzianego w biel - mieliśmy poczucie, że jest to Ojciec Święty. Widzieliśmy wielu biskupów, kapłanów, zakonników i zakonnic wchodzących na stromą górę, na której szczycie znajdował się wielki krzyż zbity z nieociosanych belek, jak gdyby z drzewa korkowego pokrytego korą. Ojciec Święty, zanim tam dotarł, przeszedł przez wielkie miasto w połowie zrujnowane i na poły drżący, chwiejnym krokiem, udręczony bólem i cierpieniem, szedł, modląc się za dusze martwych ludzi, których ciała spotykał na swojej drodze; doszedłszy do szczytu góry, klęcząc u stóp wielkiego krzyża, został zabity przez grupę żołnierzy, którzy kilka razy ugodzili go pociskami z broni palnej i strzałami z łuku i w ten sam sposób zginęli jeden po drugim inni biskupi, kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzn i kobiet różnych klas i pozycji.”
Gdyby tekst sekretu Fatimy kończył się w tym miejscu, jego wydźwięk byłby dla nas trudny do przyjęcia. Zbyt wiele w nim bólu, zbyt wiele śmierci. Dany jest nam jednak radosny finał: „Pod dwoma ramionami krzyża byli dwaj Aniołowie, każdy trzymający w ręce konewkę z kryształu, do których zbierali krew męczenników i nią skraplali dusze zbliżające się do Boga”. To wielkie cierpienie dobrych miało sens! Było tym, o czym Siostra Łucja pisała kilka lat po spisaniu tajemnicy fatimskiej. Wyjaśniała w jednym z listów: „Jeśli nie dokona się tego aktu (poświęcenia Niepokalanemu Serca Maryi – przyp. aut.), wojna skończy się dopiero wówczas, gdy krew wylana przez męczenników będzie na tyle obfita, że uśmierzy Sprawiedliwość Bożą”.
Skąd znamy te słowa o krwi męczeńskiej? Przed naszymi oczami staje cytowana przed chwilą scena ukazana w trzeciej części tajemnicy Fatimy… I słowa z objawienia lipcowego: „Ojciec Święty będzie wiele cierpiał… dobrzy będą męczeni”. Tak oto śmierć ludzi dobrych staje się jedynym skutecznym przebłaganiem Boga za grzechy świata, który – jak pisała Siostra Łucja – „zasługuje dziś na potop bardziej niż pokolenie Noego”.
Matka Najświętsza ukazała Papieżowi drogę. Jak pisała Siostra Łucja, przez swe orędzie Maryja wskazała na Chrystusa, „prawdziwą żertwę ofiarowaną Ojcu za grzechy ludzkości”, dodając jednocześnie niepokojące słowa: „Ale to nie wystarcza… Wszyscy jesteśmy zobowiązani poświęcać się – w ścisłym zjednoczeniu z tą niewinna Żertwą ofiarną, która jest Chrystus – dla naprawienia zła spowodowanego przez grzech”. „Kiedy jeden się poświęca, wszystkie inne członki mają udział w jego ofierze”. Dlatego „orędzie nawołuje nas, abyśmy składali Bogu ze wszystkiego, co w naszej mocy, ofiarę… Można ofiarowywać dobra duchowe, intelektualne, moralne, fizyczne i materialne, niekiedy też będziemy mieli okazję ofiarować siebie samych… Ważne, abyśmy byli gotowi wykorzystywać wszystkie okazje, jakie się nam przytrafiają…
„Trzeba znosić w milczeniu swą ofiarę, składać ją Bogu i nie poddawać się: zachowywać się tak, jakby nic się nie stało, jakby się było człowiekiem ślepym, głuchym i niemym, aby móc dzięki temu widzieć rzeczy znacznie lepiej”.
Tak miała wyglądać reszta życia Papieża, który został zabity, a nie umarł, by swym życiem być żertwą ofiarną za świat. To kolejna zasada Fatimy – kto ofiarowuje się Bogu za grzeszników, długo odchodzi, leżąc na ołtarzu ofiarnym. W ten sposób wyprasza dla świata łaski niosące ocalenie przed potępieniem wiecznym.
I Jan Paweł II zaczął „nowe” życie, życie trudną Fatimą, którą odkrył, gdy my jeszcze w orędziu z Cova da Iria widzieliśmy przede wszystkim akty dewocyjne: odmawianie aktu poświęcenia Niepokalanemu Sercu Maryi i praktykowanie pierwszych sobót. Ojciec Święty już od lat wiedział, że te praktyki pobożne mają za fundament zadośćuczynienie, które znów nie jest tylko aktem modlitewnym, ale oddawanie życia za braci!
Poświęcony za nas
Papież Polak potrafił wniknąć w serce tych najważniejszych objawień w historii Kościoła. Bo nagle uświadamiamy sobie, że gdy my zachwycaliśmy się ciepłem wód i barwą świateł pierwszej soboty, on już postawił swe stopy na dnie – a było ono skaliste. Nabożeństwo pierwszych sobót wcale nie było komfortowe, ono oznaczało cierpienie. I gdy my mówiliśmy wiele o poświęceniu, widząc w tym przede wszystkim akt pobożnościowy, on już był poświęcony tak, jak chciała tego Najświętsza Maryja Panna. Wiedział już, że Totus Tuus znaczy ofiarowanie się Bogu na własność, oddanie się Mu do dyspozycji, nawet gdy Bóg wybierze dla niego ciężki krzyż. Wiedział, że poświęcenie się Niepokalanemu Sercu Maryi to wyrzeczenie się siebie i codzienna walka, by w człowieku nie panowało nic oprócz Boga. Nie mogło być w nim miejsca na własne kaprysy, zachcianki, wygodę. Denerwują się niektórzy dziennikarze, że prywatne pokoje Jana Pawła II były ciemne, bez gustu, nieprzyjazne. My zaś już wiemy, że nie mogło być inaczej. Bo Siostra Łucja pisała w opublikowanych po śmierci nie dokończonych zapiskach: poświęcenie Matce Najświętszej oznacza „poświęcenie się”, to znaczy wyrzeczenie się tego, do czego lgną nasze serca. Siostra Łucja powiedziała wprost, że poświęcenie, o które prosiła Matka Boża to codzienna rezygnacja z czegoś nam miłego i oddawanie go Matce Najświętszej. Akt poświęcenia pociąga za sobą całą lawinę zobowiązań, dotyczących codziennego życia. W życiu Jana Pawła II widać to nawet w wystroju jego papieskich apartamentów.
„Poświęcenie – tłumaczyła wizjonerka z Fatimy – „to wyrzeczenie się naszych nieprawych upodobań, naszych zmysłowych egoizmów, naszego wygodnictwa, naszej ambicji”, tego, co mieszka cichutko w naszych sercach, jakby obok naszej świętej pobożności. Naszym błędem jest to, że nie potrafimy połączyć jednego z drugim – tego, że związanie się z Matką Najświętszą oznacza odwiązanie się od tego, co dla nas jest przyjemne, co lubimy, co nas ogranicza w perspektywie nieba.
Mówi dalej Siostra Łucja: „Poświęcenie się Niepokalanemu Sercu Maryi oznacza, że musimy podjąć wysiłek, by być człowiekiem uczciwym, czystym, sprawiedliwym, żyjącym w prawdzie, kochającym każdego bliźniego”. Wtedy mamy rzeczywiście udział w nowym, objawionym przez niebo nabożeństwie do Niepokalanego Serca Maryi, które ma moc uratować świat, bo nasze poświęcenie się, o które prosiła w ramach tego nabożeństwa Matka Najświętsza jest ważne.
A dla wybranych droga Fatimy oznacza coś jeszcze: oddanie życia w akcie zadośćuczynienia za grzechy świata. Miało się to stać udziałem Papieża w jego „nowym życiu”.
Nowe życie
Stajemy w miejscu, w którym Jan Paweł II nadał najgłębszy sens swemu życiu „darowanemu mu przez Bożą Opatrzność”. To dokonało się latem 1981 r., kiedy Papież powracał do zdrowia po zamachu dokonanym na jego życie. Pamiętamy jego wypowiedzi o tym, że jego pontyfikat trwał zaledwie trzy lata, a reszta jest darem od Maryi Niepokalanej z Fatimy. Papież był w pełni świadom, że zgodnie z treścią tajemnicy fatimskiej, tamtego dnia „zginął” i że modlitwa Kościoła zjednoczonego z Maryją, Matką Jezusa wyprosiła cud, że wbrew wszystkiemu dalej żył. „Ten strzał na placu św. Piotra miał pozbawić życia papieża już przed trzynastu laty. A tymczasem śmiercionośna kula zatrzymała się i papież żyje – żyje, aby służyć!” – mówił Ojciec Święty 19 maja 1994 r. Tę kulę zatrzymała w locie Matka Boża Fatimska, by przez dokonany cud zwrócić jego uwagę na objawienia w Cova da Iria. Dlatego Papież wiele razy powtarzał, że swe całe życie po 13 maja 1981 r. uważa za dar, ofiarowany mu darmo przez Bożą Opatrzność, a zatem w szczególny sposób mu zadany, aby mógł służyć Kościołowi. Pamiętamy tę niezwykłą scenę – kiedy 16 października 1991, podczas pielgrzymki do Brazylii tamtejszy episkopat wznosił toast z okazji 13. rocznicy jego pontyfikatu, Jan Paweł II powiedział: „Nie, nie można mówić o trzynastu latach. Powinniśmy mówić o trzech latach pontyfikatu i dziesięciu latach cudu”. Ojciec Święty wiedział, że ocalał, bo Bóg chce, aby spełnił jeszcze jakieś szczególne zadanie. Miał na nowy sposób „służyć Kościołowi”.
Od razu pytamy: Jak służyć? Na czym polega tajemnica drugiej części tego długiego pontyfikatu?
Dwa wątki Fatimy
On wiedział wszystko, my wiedzieliśmy wtedy zaledwie trochę. Wiedzieliśmy, że życie na nowo darowane było mu zadane, że miał ratować świat, trzymając w ręku busolę Fatimy. Nie wiedzieliśmy jednak, że papieską drogę wyznaczały dwa tematy. Byliśmy świadomi tylko pierwszego wątku, bowiem Jan Paweł II wspominał o nim na tyle wyraźnie, że zwrócił nań naszą uwagę. Wiedzieliśmy, że Matka Boża domagała się poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu i że Jan Paweł II natychmiast wszedł na ten szlak. W 1984 r., w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, dokonał poświęcenia Rosji i świata w akcie, który został przyjęty przez niebo.
Zazwyczaj właśnie z tym wydarzeniem łączymy lawinę przemian, którą miało uruchomić to poświęcenie. Przecież sama Siostra Łucja zapewniała, że „Bóg dotrzyma słowa”. I rzeczywiście dotrzymał. Zapominamy jednak, że w 1989 r. byliśmy świadkami rozpoczęcia się długiego procesu przemian, że upadek Muru Berlińskiego o niczym jeszcze nie przesądzał, że – jak ostrzegał Jan Paweł II – stare formy „błędów Rosji” mogły zostać zastąpione przez nowe, jeszcze bardziej niebezpieczne i bardziej zagrażające zbawieniu człowieka.
Od dwóch lat wiemy, że poświęcenie Rosji było tylko pierwszym etapem fatimskiej drogi odkrytej przez Ojca Świętego. Drugi, który pozostał nieznany do kwietnia 2005 r. wiąże się z tematem zadośćuczynienia. Jan Paweł II, znając kondycje współczesnego świata, wiedział, że „tylko krew męczenników jest w stanie uśmierzyć sprawiedliwość Bożą”. Był świadom, że w plany Opatrzności zostało wpisane jego cierpienie – i że miało ono posiadać wymiar zbawczy, a więc moc, która zamyka piekło! Dlatego w ciszy, w ukryciu swego serca poszedł tą drogą i stał się żertwą ofiarną za grzeszników, ofiarą przebłagalną za ludzką niewierność, niewinnym cierpieniem za zło, jakie przeniknęło świat. Nasz Papież dokonał w pełni świadomego wyboru i wszedł na ołtarz ofiarny, wiedząc, że nadejdzie dzień, w którym jego ofiara zostanie przyjęta. I nadszedł. Wtedy cierpienie zaczęło otwierać niebo.
II. Żertwa przebłagalna
Nie ten otwiera dla nas niebo, kto zręcznie uprawia politykę, kto ma dar godzenia sprzeczności, geniusz mediacji, talent złotoustego mówcy czy poruszające serca pisarza. Powiedzmy wprost: Żadne ludzkie działanie nie jest wielkie. Wielkie jest tylko działanie Boga; także to w człowieku. Zaś Bóg działa w ludziach w sposób potężniejszy nad nasze wyobrażenia tylko wtedy, gdy stajemy się Bożymi geniuszami cierpienia. Wiedział o tym Jan Paweł II.
Dlatego stał się przede wszystkim żertwą zjednoczoną na wzór Maryi z wielką ofiarą Jezusa Chrystusa – tak ściśle, że mógł za Nim powtórzyć: Niech moje ciało za innych będzie wydane, niech moja krew zostanie przelana na odpuszczenie grzechów. Mógł tak powiedzieć nie tylko jako kapłan i jako papież – zastępca Jezusa na ziemi, ale też jako „Drugi Chrystus” – ofiarnik i ofiara złożona jako przebłaganie za grzechy świata!
Zatrzymajmy się w tym miejscu na moment i spójrzmy na papieski herb. Jest tam krzyż. I Maryja. I niepozorne, „ukryte” puste miejsce. Ten herb mówi o Janie Pawle wszystko. Pokazuje źródło jego mocy: krzyż Zbawiciela z jego zbawczą męką. Kieruje nasz wzrok na Matkę Bożą z Jej wiarą, która sprawiła, że „najgłębiej ze swym Jednorodzonym współcierpiała i z ofiarą Jego złączyła się matczynym duchem”. Wreszcie wskazuje na zadanie dane człowiekowi. Jan Paweł II wiedział, że ma stanąć z Maryją pod krzyżem Jezusa i dać Bogu miejsce w swym życiu tak doskonale, że on już będzie „nie istniał” – będzie jedynie puste miejsce dla Boga. I na herbie – motcie jego życia – widzimy tylko ofiarną żertwę Chrystusa i Maryi zjednoczonej z Synem. Nie widzimy, ale Jan Paweł II jest w to misterium cierpienia wpisany.
Świat milczy
„Kościół musi być poprowadzony przez cierpienie, przez zamach” – przypominał raz po raz Papież. Tego tematu jednak świat nie dostrzega. Gdyby dostrzegł, zasypałby go taką wielością słów, że nad Prawdą usypałby wysoki pustynny kopiec. Tak bardzo książę tego świata lęka się geniuszu cierpienia. Bo cóż by się stało, gdyby nie garść szaleńców, ale całe pokolenie Jana Pawła II zaczęło wyjmować ciernie z Niepokalanego Serca Maryi, dziurawiąc niebo pełne łask? Inny byłby świat, oczyszczony potopem Bożych darów…
Dlatego jesteśmy świadkami, jak rosną wokół nas wielkie kopce zgrabnych sloganów, z których przekazy informacyjne wznoszą pomniki przedstawiające wygodną dla nich prawdę o Janie Pawle II. O Papieżu mówi się wiele, bardzo wiele. W rocznicę jego śmierci staje się on nawet bohaterem mediów, dla których Bóg i Jego Kościół to znienawidzeni wrogowie. Mówią one głośno o Ojcu Świętym, byśmy zasłuchali się w śpiewane przez nich hymny i nie usłyszeli Prawdy o Papieżu.
O Papieżu Cierpienia nie mówi się w ogóle lub zaledwie szeptem. Unika się tematu jego krzyża. Dlaczego? Czy tylko dlatego, że ludzie lękają się bólu, że przeraża ich śmierć? A może bardziej dlatego, że cierpienie może stać się narzędziem przebudowy świata na taki, jakiego nie chcą ludzie trzymający władzę? Pewnie również dlatego, że tak o cierpieniu nie można pisać bez uczestnictwa w tamtym Ogrójcu, w Drodze Krzyżowej, w Golgocie… Kto nie idzie drogą przebłagalnej ofiary, nie widzi krajobrazów, jakie oglądał Jan Paweł II.
Zapytajcie o to ks. Mirosława Drozdka, który umiera w Zakopanem w tym samym duchu, co jego umiłowany Ojciec Święty. Przystawcie ucho do tego, co może wam powiedzieć kard. Andrzej Maria Deskur, który swe ciche męczeństwo ofiarował w Rzymie za swego przyjaciela papieża Jana Pawła II . Oni – i tylu innych! – poszli tą drogą, która wiedzie przez ciemną dolinę cierpienia. Wyruszyli papieskim szlakiem… Oni mówią, że mimo wszystko warto naśladować Papieża – Wielkiego inaczej niż nam to podpowiada ogromna kampania medialna. Ci ludzie pokazują nam, że rocznicę odejścia Jana Pawła II do Domu Ojca najlepiej uczcić aktem ofiarowania się Bogu do dyspozycji, by Pan wykorzystał nas w walce o dusze… Bo nie ma nic bardziej ważnego jak ratowanie grzeszników przed piekłem.
Trudne to zaproszenie, jak niezwykle trudna okazała się nagle Fatima. Jan Paweł II kochał to orędzie i przylgnął do niego całym sercem, a przecież wiedział, że jego fundamentem jest przytulenie się do zbawczego krzyża.
Doskonałe Totus Tuus
Jan Paweł II stał się żertwą ofiarną z „nadania Bożego” w zamachu. Wiemy, że przyjął to wezwanie nie jako jednorazowe, ale jako coś, co miało wypełnić całe jego życie. Świadomie i dobrowolnie oddał się cały w wyniszczającej ofierze – teraz już był doskonałym TOTUS TUUS dla Maryi. Sam mówił o tym, wyznając, że do dnia zamachu – dnia, kiedy stał się żertwą ofiarną za zbawienie świata – czegoś brakowało w jego całkowitym oddaniu Matce Najświętszej… Miała przemówić krew.
Kiedy pojawia się pierwszy publiczny ślad jego oddania się na całopalną ofiarę? Gdy w rocznicę zamachu, podczas pierwszej pielgrzymki do Fatimy, 13 maja 1982 r. Jan Paweł II zawierza świat Niepokalanemu Serca Maryi. Jeżeli zwyczajową formę liczy mnogiej, jaką papieże stosują w swych przemówieniach („Raz jeszcze pragniemy powtórzyć: Totus Tubus, o Maryjo” – mówił np. Jan Paweł II w pierwszych dniach pontyfikatu), zamienimy na formę liczby pojedynczej, czyli przełożymy formę uroczystą na osobistą, wówczas usłyszymy takie oto wyznanie: „O jakże głęboko czuję potrzebę poświęcenia się za ludzkość i świat: za nasz współczesny świat, w jedności z samym Chrystusem!”.
Nawet jeśli nie zamienimy formuły uroczystej na słowa bardziej osobiste, to pamiętajmy, że kiedy Jan Paweł II mówił coś w imieniu Kościoła – wtedy właśnie papież używa liczby mnogiej – już sam tym żył, już była to prawda jego osobistego życia.
Dziecięca droga
Może trzeba pochylić się nad tym samym, nad czym pochylał się Jan Paweł II i w modlitwie głębokiej jak oceany szukać myśli, które były natchnieniem dla Ojca Świętego. Innymi słowy, trzeba znaleźć miejsce, w którym Jan Paweł II wszedł na swą wielki szlak.
Najpierw wszedł w maryjne krajobrazy. Tam też któregoś dnia Matka Najświętsza wskazała mu na Fatimę. Tamtejsze objawienia stały się dla niego bramą w nowy wymiar apostolskiego działania.
Kiedy w 1982 r. otrzymał z Fatimy figurę Matki Bożej Fatimskiej, postawił ją koło swego łóżka. Kładąc się spać całował zawsze ręce i stopy Maryi. Potem brał do ręki jej różaniec i odmawiał leżąc w łóżku. Gdy czuł, że zbliża się sen, zakładał różaniec na szyję i spał z nim, przewiązany nim jak łańcuchem łączącym z niebem. Ta właśnie traktował różaniec, tak kochał Matkę Najświętszą. Jego pobożność była przepełniona miłością dziecka do matki. Z tych nieustannych „przytuleń” czerpał siłę do pracy i cierpienia.
Ta dziecięca pobożność umacniała się z każdym dniem, kiedy coraz lepiej poznawał orędzie fatimskie. To prawidłowość świętych: tak samo dziecięco kochała Maryję Niepokalaną Siostra Łucja. Dowiadujemy się o tym dopiero po jej śmierci, jak jednak potężne jest jej świadectwo! I jak zdumiewająco jest ono zbieżne z duchowością innego człowieka Fatimy: Ojca Świętego Jana Pawła II. Cechowało ich zresztą jeszcze jedno: nie dopuszczanie do najintymniejszej izdebki swego serca żadnego z ludzi. To dlatego Jan Paweł II i wizjonerka z Fatimy pozostaną dla nas, ludzi tajemnicą. Ale to już wiemy: ich oboje dotyczą słowa, jakimi przełożona karmelu w Combrze zamknęła swe wspomnienia o Siostrze Łucji. Maria Celina od Jezusa Ukrzyżowanego napisała „Jak wiele łask zostało uzyskanych dla świata przez ofiarę i modlitwę!”
„Zrozumiałem – przypomina nam dziś sługa Boży Jan Paweł Wielki - że muszę poprowadzić Kościół przez modlitwę, przez różne inicjatywy, ale zobaczyłem, że to nie dość: Kościół musi być poprowadzony przez cierpienie… Papież musi być przedmiotem ataków, musi cierpieć.”
Złożony w ofierze za nas
Wszedł na drogę krzyża – za nas. Cierpiał w ciszy swego serca, żyjąc „wyższą Ewangelią”. Oddał za nas wszystko, byśmy nie poszli do piekła. Wynagradzał za nas – za nasze grzechy, za naszą niewierność, za nasze życie tak, jakby Boga nie było.
Tak żył dla nas w swej fatimskiej części pontyfikatu, której po ludzku nie miało być.
Odszedł od nas dwa lata temu. Kiedy przypominają się nam tamte chwile, uświadamiamy sobie, jak bardzo odnoszą się do niego słowa napisane o Siostrze Łucji przez przełożoną Karmelu w Coimbrze: „W ostatnich miesiącach jego życia widzieliśmy, jak wspina się pod drabinie doskonałości, Ścieżce na Górę Karmel po «Nada» (NIC). Tak, całkowicie ogołocony ze wszystkiego, nawet ze swej własnej woli, stał się dzieckiem w rękach Boga, zawierzony Jego woli. Potem ujrzeliśmy jak odchodzi powoli, niemal niezauważalnie, jak dym kadzidła, który podnosi się w ciszy ku niebu. A potem pozostało z nami jasne światło kryjące w sobie długą historię, historię Miłości”.
Może czas ją osobiście odczytać?