Chrześcijańskie miłosierdzie w Rodzinie Siostry Łucji. Wspomnienie postawy brata.
W naszej miejscowości Aljustrel oraz w pobliskich Casa Velha i Eira da Pedro, nie było nikogo, kto byłby na tyle biedny, aby chodzić po prośbie. Jeśli był ktoś w potrzebie, sąsiedzi troszczyli się o niego, pomagali mu, tak, aby nie brakowało mu tego co najpotrzebniejsze.
Nie było kradzieży. Gospodynie domowe, kiedy wychodziły zupełnie spokojnie zostawiały drzwi otwarte albo klucz w otworze w ścianie, a sąsiadki zawsze wiedziały gdzie on jest.
Biedacy, którzy tu przychodzili żebrać pochodzili z odleglejszych miejsc; dlatego prosili o nocleg, bo mieli daleką drogę powrotną do swoich miejscowości.
Pewnego dnia trafiła do naszego domu, inna kobieta prosząca o wsparcie. Trzymała w ramionach dziecko. Moja Matko, z dwoma siostrami, Marią i Teresą, które zwykle były w domu, wyszły, nie wiem gdzie. Wydaje mi się, że poszły do Fatimy, żeby pomóc siostrze proboszcza pozamiatać kościół i ułożyć świeże kwiaty na ołtarzu. Czasami robiły to i szły wtedy wszystkie trzy, żeby się szybciej uwinąć. W domu był tylko mój brat, który sprzątał zagrody dla zwierząt, a ja bawiłam się na podwórku.
Kiedy zauważyłam, że do furtki stuka biedaczka prosząca o jałmużnę, zawołałam mojego brata, żeby przyszedł i dał jej coś. Przyszedł szybko, wszedł do domu, otworzył kuchenną szufladę, gdzie Matka zostawiła kość wieprzową ze sporą ilością mięsa, żeby po powrocie przygotować z niej kolacje dla rodziny. Mój brat wziął ją, zdjął z belki – która wisiała pod sufitem, gdzie Matko kładła chleb, żeby wystygł, kiedy wyjmowała go z pieca – cały bochenek i zaniósł to biedaczce. Okazało się, że to co jej dał nie zmieści się w woreczkach, które miała. Kobieta już przygotowywała fartuch, żeby to schować na podołku, ale brat powiedział, żeby poczekała. Poszedł do tkalni i wziął worek z motkami wełny do zwinięcia w kłębki, który wisiał na krosnach. Wyjął je do koszyka, do worka włożył kość z r mięsem, chleb i dał to wszystko żebraczce.
Zachwycona kobieta zapytała:
- Pan doje mi to wszystko, czy chce, żebym zwróciła worek, kiedy będę tędy wracało?
Mój brat odpowiedział:
- Zabierzcie to wszystko i pomódlcie się za mnie.
Kobieta odpowiedziała:
- Pomodlę się, o tak, żeby Bóg dał Panu zdrowie i szczęście w życiu.
Zawiązała sznurki worka na ramieniu, posadziła dziecko na barana i odeszła, modląc się, jak sądzę.
Wkrótce potem wróciła Matka z siostrami. Maria od razy zasiadła do tkania i zauważyła brak worka. Spytała Matkę, co się z nim stało. Zostałam od razu zawołana w tej sprawie:
- Czy to ty zabrałaś worek?
Więc opowiedziałam, co się wydarzyło: to Manuel dał worek biedaczce wraz z kością, mięsem, które były w szufladzie i chlebem. Matka wysłuchała opowieści z uśmiechem. Maria narzekała, że ten worek jest jej potrzebny, bo nie ma innego na motki, o one nie mogą leżeć w koszyku itp. Matko odpowiedziała:
- Nie złość się, zrobi się inny worek. Jest tu dużo resztek, które pozostały po skrojeniu ubrań. Łucja ci zrobi. Wzięła worek ze ścinkami, kazała mi usiąść obok Teresy, żeby mnie nauczyła jak je równo przyciąć, wszystkie tak samo i zszyć. Przycięła kawałek płótna na spód worka i powiedziała:
- Powinny być tej wielkości.
Więc nie mogłam się już dłużej bawić. Nie pamiętam dokładnie, ile dni zajęło mi wykonanie tego worka. Podczas wieczerzy, Matka poprosiła, abym opowiedziała Ojcu co się wydarzyło i żebym przyniosła worek z resztek i pokazała, co już zrobiłam. Ojciec wysłuchał opowieści z uśmiech. Potem zobaczył skrawki, które już pozszywałam i powiedział:
- Bardzo dobrze! Jesteś zdolną krawcową i niedługo będziesz mogła zastąpić Teresę, kiedy ona wyjdzie za mąż.
Byłam bardzo zadowolona z tej pochwały. Gorliwie kontynuowałam procę, która była moją pierwszą próbą szycia.
Kiedy byłam jeszcze mała, lubiłam bujać się na pedałach warsztatu tkackiego. Mimo, że Matka mówiła mi, żebym tego nie robiła, pewnego dnia, kiedy wyszła z domu razem z Marią, poszłam do krosien. Ale miałam pecha, bo jeden ze sznurów podtrzymujący pedały, zerwał się. Bardzo się przestraszyłam, bo myślałam, że Matko kiedy to zobaczy będzie na mnie krzyczeć i zbije mnie. Kiedy tylko usłyszałam, że Matko z Maria wracają, przestraszona, na czworakach weszłam pod stół kuchenny. Usiadłam na podłodze, oparłam się plecami o ścianę przylegająca do komory i zerkałam, czy już weszły. Maria od razu poszła do krosien i zobaczyła, że pedał leży na ziemi, a sznur jest zerwany. Zawołała Matkę, mówiąc, że to z pewnością zrobiła Łucja, która się na nim bujała.
- Ale gdzie ona jest?
I zaczęły mnie szukać, a ja cichaczem wyglądałam spod stołu. W końcu Maria odkryła moją kryjówkę. Kiedy zobaczyłam, jak zbliżają się do mnie z uniesionymi rękami, rzuciłam się na ziemię, waliłam rękami i piętami o podłogę, wrzeszcząc w niebogłosy. Rozbawiło je to co wyprawiam, odwróciły się do mnie plecami i zaśmiewały się. Maria poszła do krosien, aby naprawić pedał. Matka usiadło na ganku, aby szyć, razem z Teresą.
Przestałam się bać. Wyszłam z ukrycia i zbliżając się powolutku usiadłam Matce na kolanach. Przymilałam się, mówiąc:
- Mama mnie nie zbije, nie?
Matka odpowiedziała:
- Nie, mój łobuziaku. Kiedy wreszcie będziesz posłuszna? Tyle razy ci mówiłam żebyś nie chodziła do tkalni!
Odpowiedziałam:
- No tak, ale ten sznurek sam się urwał.
- Sam się urwał – odpowiedziała Matka – A dlaczego się urwał? Czy nie dlatego, że byłaś niegrzeczna i bujałaś się na pedale?
-. No tok, tak, ale sam się urwał.
Matko odpowiedziała:
- Ech ty, niedobra! Jesteś nieodrodną córką Adama.
Ale tato nie nazywa się Adam!
- No, nie! – odpowiedziała Matka – Uciekaj, idź na dwór się bawić.
Poszłam, już spokojna, ale cały dzień zastanawiałam się, dlaczego jestem córką Adama. Gdy siedzieliśmy przy wieczerzy, powiedziałam Ojcu, że Matko nazwało mnie córką Adama. Ojciec odpowiedział:
- Ja też jestem jego dzieckiem, wszyscy jesteśmy.
Matka przerwała mu i powiedziała:
- No to teraz powiedz, dlaczego ci powiedziałam, że jesteś córka Adama; no już, powiedz Ojcu dlaczego. Czy nie dlatego, że byłaś nieposłuszna i bujałaś się na pedałach krosien?
Odpowiedziałam:
No tak, ale sznurek sam się urwał.
Ojciec roześmiał się, a ja go zapytałam:
- Ojcze, ja tu nigdy nie widziałam Adama!
- No, nie – odpowiedział – On umarł dawno temu.
A dlaczego on umarł?
- Dlatego, że robił tak jak ty czasami robisz, mimo, że Matko ci mówi, żebyś tego nie robiła: jesz niedojrzałe owoce. Bóg mu powiedział, żeby nie jadł jabłka, o on był nieposłuszny i zjadł je. Więc Bóg go ukarał i umarł.
Matko powiedziała:
- Widzisz co cię spotka jeśli będziesz jadła zielone owoce: nie zrobię ci herbaty, i umrzesz jak Adom.
- Ojej, ja już nigdy więcej nie będę jadła zielonych jabłek, o nie, nie!